poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Ukraina - część 2 i ostatnia...

           Trochę czasu mi to zajęło ale wreszcie zebrałem się sam w sobie i napisałem. Wiem, że długo kazałem wam na to czekać "ale w miarę czekania przestaje się już czekać"*;) Miłego czytania.
         
          Chciałem jeszcze na chwilę wrócić do Odessy by wam pokazać cztery, moim zdaniem, ciekawe zdjęcia. Jednocześnie będzie to dobry łącznik z ostatnią właściwą relacją z wyprawy, która to na Odessie się zakończył.
          Pierwsze zdjęcie przedstawia bramę do pewnego klubu. Jedna, wcale nie mała ulica w Odessie, przepełniona jest takimi klubami i jak sami widzicie, wyglądają one całkiem ciekawie.



          Zdjęcie numer dwa było zrobione przy przystanku autobusowym i przedstawia... a zresztą sami przeczytajcie:D


            Na kolejnym zdjęciu widać wesołe miasteczko w Odessie. Wszystkie większe miasta na Ukrainie posiadają wesołe miasteczka bądź cyrki zatem nie było by w tym nic dziwnego, że w Odessie też taki jest. Nic dziwnego by w tym nie było gdyby nie fakt, że przed wejściem do tego wesołego miasteczka stoi olbrzymi goryl. Stwór ten poruszając rękoma i głową zaprasza nas do wizyty w wesołym miasteczku. Zastanawiający jest tylko fakt, że zaprasza nas tylko i wyłącznie w języku niemieckim! Czyżby Odessa była nastawiona wyłącznie na niemieckich turystów?



            Ostatnie zdjęcie ma na celu pokazać, że Odessa jest miastem nie tylko ciekawym, pięknym ale i oryginalnym. Szczerze polecam jego zwiedzanie.




6 dni do...

            W południe wyruszamy z Odessy i gnamy wprost na Krym. Jakość drug taka sobie, jak mawiają niektórzy piloci: Tragedii nie będzie. Dojeżdżamy do miejsca, które wyznacza granicę Krymu.




           Gdy upływa jakieś trzydzieści minut od jej przekroczenia, zaczynasz sobie uświadamiać, że tu jest płasko! Zupełnie nowy wymiar płaskiego! Gnasz motorem po równym asfalcie a po obu stronach otacza cię niczym nieograniczona przestrzeń. Gdziekolwiek nie spojrzysz, wszędzie płaski teren rozciągający się po horyzont! Powoduje to iż czujesz się taki malutki a odległość jaką pokonujesz wydaje się zupełnie nic nie znacząca. Gdzie nie gdzie można dostrzec olbrzymie połacie pól słonecznikowych, który jest na Ukrainie niezwykle popularny.





            Po drodze co kilkadziesiąt kilometrów mijasz stragany oferujące świeże arbuzy, mango i innego rodzaju owoce, warzywa, ryby i wszech obecną czerwoną cebulę. Dopiero pod sam koniec Krymu ( na południu ) zaczynają się góry. Wysokie szczyty pokryte drzewami jakby zostały wklejone w płaskie otoczenie. Droga zaczyna się wić niczym serpentyna jednakże pozostaje szeroka co znacznie ułatwia ścinanie zakrętów. Z miast wyjeżdżają wszechobecne trolejbusy a jak się później dowiadujemy to właśnie na Krymie istnieje najdłuższa na świecie linia trolejbusowa.  Warto dodać, że na Ukrainie każde większe miasto ma sieć trolejbusów. Mieszkańcy Ukrainy często się tym chwalą twierdząc, że to ekologiczne.
            Beztroskość naszej jazdy kończy się w chwili gdy na pewnej stacji benzynowej uświadamiamy sobie z Kuzynem, iż zostało nam pół godziny do meczu Polska kontra Grecja! Znajdujemy się przed Ałuszką i do Jałty mamy niecałe 50km. Zatem, dystans nie jest tak olbrzymi jednakże droga kręci się pomiędzy górami co wcale nam nie ułatwia sprawy. Nie ma wyjścia – gaz do dechy i jedziemy! Asfaltowa wstęga wije się między naszymi kołami. Kuzyn gna z przodu ja zaraz za nim, nie jednokrotnie przekraczając 100km/h podczas wymijania aut na zakrętach! Rozum walczy z sercem! Strach w oczach, adrenalina w żyłach a wszystko to dodatkowo zostało spotęgowane podczas jednego zakrętu, z którego wypadłem na przeciwległy pas! Na całe szczęście pusty w tym momencie! Muszę przyznać, że te 30minut jazdy nauczyło mnie bardzo wiele zarówno o sobie samym jak i o sposobie prowadzenia motocykla! Wszystkie przygody jakie do tej pory miałem podczas podróży po Ukrainie zaowocowały tym, iż niezwykle pewnie czuję się na motocyklu! Zmienił się także sposób mojej jazdy, który z „uczniackiego” ewoluował w „przemyślanie agresywny”;)  W samej już Jałcie nie mogliśmy trafić do mieszkania wynajętego wcześniej gdyż jego właścicielka nie umiała nam wskazać poprawnego adresu! Przed telewizorem zasiedliśmy z Kuzynem dokładnie w chwili gdy śpiewano hymn Polski!  Mama wraz z dziewczyną kuzyna serdecznie podziękowały za ostatnie pół godziny jazdy i poszły się napić!


5 dni do...

            Jedziemy na lotnisko odebrać siostrę i jej chłopaka Andreasa. Przed samym lotniskiem Kuzyn omyłkowo skręca w jednokierunkową a dokładnie to w wyjazd z parkingu. Pech chciał, że właśnie tam stał patrol policji, który nas zatrzymał. Poprosili go o wyjście z auta i ...chuchnięcie! Pierwszy funkcjonariusz, któremu Kuzyn „chuchnął” w twarz, wykazał, iż spożywał on alkohol! Zatem musi nastąpić weryfikacja, Kuzyn „chucha” w twarz drugiego policjanta. Obaj wykazują, że Kuzyn spożywał alkohol! Na całe szczęście udaje nam się jakoś uniknąć mandatu i zostajemy puszczeni bez większych problemów, sam nie do końca rozumiem dlaczego.
            Niezwykle się cieszę, że siostra przyleciała! ( Aniu - Jeżeli będziesz miała kiedyś czas i ochotę to opisz swoją przygodę na Kijowskim lotnisku bo muszę przyznać, że uśmiałem się do łez!) Stanowi ona gejzer wiecznie tryskającej energii! I chyba nie skłamię jeśli powiem, że znakomicie nam się we dwoje podróżuje i zwiedza różne miejsca! Zawozimy ich do pokoi po czym nie dając chwili wytchnienia, od razu zabieramy w podróż po Jałcie.

           
            Oczywiście obowiązkowo odwiedzamy Jaskółcze Gniazdo. Nigdy bym nie powiedział, że tam w środku mieści się tylko jedna komnata a dokładnie to niewielka restauracja. Swoją drogą mała rada dla wszystkich, którzy chcą się wybrać na Krym – polecam czerwiec! Pogoda rewelacyjna, woda nie jest już zimna ale przede wszystkim – jest mało turystów! Kiedy w czerwcu zwiedzaliśmy Jaskółcze Gniazdo byliśmy tam praktycznie sami! Gdy byłem tam w sierpniu, kolejka ludzi chcących wejść pod „gniazdo” sięgała daleko poza to zdjęcie!

            Następnie obowiązkowo wizyta w pałacu Potockich w Liwadii leżącej pod Jałtą. Podpowiem tylko, że to tu odbyła się konferencja Jałtańska, na której to wytyczono granice naszego kraju.



            Po zwiedzeniu tego jakże „sentymentalnego” pałacyku wracamy do Jałty i lecimy na plażę. Woda w Jałcie nie należy do czystych. Jest ciepła ale trzeba przebić się przez metrową maleńkich i niegroźnych meduz.
            Tego dnia wraz z siostrą i mamą odkrywamy jadłodajnię tuż pod urzędem miasta w Jałcie! Łatwo poznać ten duży biały budynek. Od czoła stoją wysokie kolumny, które podtrzymują niezapomniany symbol ZSRR – sierp i młot na tle dużej gwiazdy. Każdy kto będzie w Jałcie obowiązkowo musi tą jadłodajnię odwiedzić! Tam wciąż czuć PRL-owskiego ducha „Barów Mlecznych”. Niesamowicie smaczne jedzenie tradycyjnej kuchni ukraińskiej sprzedawane za naprawdę niską cenę! Szczerze wszystkim polecam! Następnie piwko słońce, WODA! Później kto chce zostaje a kto nie chce wraca na mecze.


4 dni do...

            Pobudka wczesnym rankiem i ruszamy do Sewastopolu. Niezwykle malownicza droga. Szeroka z pięknymi serpentynami i jeszcze piękniejszymi widokami po bokach! Z dnia na dzień przekonuje się, że Krym to miejsce gdzie każdy motocyklista powinien przyjechać podszkolić swoje umiejętności! Drogi te dają kierowcy sporą tolerancję na błędy. Pamiętajcie, że motor pozwala swojemu kierowcy na tyle, na ile on sam w siebie wieży! Wszystkim którzy będą w pobliżu serdecznie polecam zwiedzenie tego miasta! Nawet nie wiedziałem, że ono posiada taką interesującą historię! W XIX w. miasto to chcieli zdobyć Anglicy i Francuzi a podczas II W.Ś. Niemcy oblegali je ponad 200 dni! W wyniku czego w mieście można znaleźć dużą ilość różnego rodzaju pomników i zabytków upamiętniających jedną z wielu bitew jakie miały tu miejsce.



          To właśnie na Sewastopolu  po raz pierwszy w życiu widziałem ruiny miasta greckiego!





            Pisząc bardziej naukowo, w Sewastopolu możemy pozwiedzać ruiny koloni Miletu założonej w V w p.n.e., w której to książę ruski w 988r przyjął chrzest! Nic dziwnego, że dużo Rosjan, których później spotkałem uważała Krym za utraconą część Rosji. Tutaj wciąż stacjonuje duża flota marynarki Rosyjskiej.



Wieczorem powrót do Jałty i mecze przy dobrym ukraińskim piwie.


3 dni do...

            Ten dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie miasta o nazwie Sudak. Z Jałty jedzie się do niego dwie godziny niezwykle krętą drogą. Był to najbardziej kręty odcinek drogi jakim do tej pory jeździłem na Krymie. Dodatkowo jest ona wąska zatem należy uważnie nią podążać. Wyprzedziłem kuzyna i pojechałem pierwszy informując go, że spotkamy się przed Sudakiem. Uczę się wchodzić w wąskie zakręty ale na każdej prostej zasuwam ile mogę. W pewnym momencie jakieś auto z na przeciwka mruga mi światłami. Zwalniam a za następnym zakrętem stoi radiowóz policyjny, przy radiowozie policjant, który z uśmiechem na twarzy macha bym się zatrzymał
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Gdzie Pan jedzie?
- Jadę do Sudaku, pozwiedzać.
- Proszę chuchnąć. Mówi policjant i nastawia policzek. Wspominając przygodę Kuzyna sprzed lotniska, komenda ta nie wywarła na mnie większego zdziwienia. Posłusznie chucham.
- Pił Pan!
- Nie. Odpowiadam zdziwiony.
- Czuję, że Pan pił. Musiał Pan pić wino!
- Ja naprawdę nic nie piłem!
- Jak Pan nie pił jak czuję od Pana alkohol. Proszę pokazać dokumenty. Skąd Pan jest?
- Z Polski. Odpowiadam i podaję dokumenty.
- Z Polski? To z pewnością pił Pan wódkę. Zabiorę Pana do szpitala, gdzie zrobimy badania krwi.
- Proszę bardzo. Jedźmy bo ja nic nie piłem. Policjant przegląd dokumenty. - Proszę jeszcze raz chuchnąć! Ponownie wykonuję jego polecenie.
- Z pewnością pan coś pił. Może chociaż małe piwo?
- Nie, nic nie piłem, możemy jechać do szpitala. Mówię pewnym siebie głosem. Policjant patrzy na mnie spod byka, oddaje dokumenty i mówi:
- Proszę jechać ostrożnie. Do widzenia.
- Do widzenia.

Z Kuzynem i wesołą ekipą z auta spotykam się przed Sudaku. Jak się okazuje miał dokładnie taką samą przygodę z policją na trasie. Zajeżdżamy do Sudaku, przy samym zamku znajduje się parking, oczywiście płatny ale kwota nie jest przerażająca. Od razu mówię, że ta atrakcja jest tylko dla osób minimalnie zainteresowanych historią. W Sudaku znajdują się potężne mury twierdzy, które można za niewielką opłatą obejść dookoła od środka.  



Zwiedzenie całego kompleksu obwarowań zajmuje ponad godzinę.  Niestety z samej twierdzy został niewielki budynek jedno komnatowy, w którym obecnie mieści się maleńkie muzeum.          



Następnie wybieramy się na „Carską Plażę”, która nazwę swoją otrzymała po wizycie cara Mikołaja II. Dostęp do niej jest tylko z morza bądź malowniczym wąwozem, pod skałami. Ciekawa i malownicza trasa ale kosztuje 30hrywien. Warta zwiedzenia jak się ma nadmiar czasu ale jako atrakcję priorytetową bym jej nie uznał. Tam też na wielkiej skale odtańczyliśmy z siostrą taniec radości – obowiązkowa ceremonia każdej naszej wspólnej wycieczki.



            Niestety muszę przyznać, że sama „Carska Plaża” nie jest tak urocza ja trasa do niej prowadząca.



Oczywiście nie byli byśmy sobą gdybyśmy się w niej nie wykąpali. Odpłynęliśmy z siostrą trochę dalej, wpływając w taką niewielką zatoczkę gdzie siedziała trójka młodych ludzi. Dwóch nagich mężczyzn i jedna dziewczyna. Przed nimi na skale leżała maska i rurka do nurkowania, którą z wielką uprzejmością nam pożyczyli. Po raz kolejny przekonałem się, że świat pod wodą potrafi być równie kolorowy jak ten nad wodą, o ile nie bardziej. Ciekawej kolorystyki glony, do tego ładne rybki – wręcz bajeczny obraz. Daję okulary siostrze. Ta z mozołem zakłada je na twarz i nurkuj. Po chwili wypływa ze złotym kolczykiem w ręce! Patrze zdziwiony na nią i krzyczę:

- Siostra może tam jest więcej takich skarbów?

Ona patrzy na mnie jak na idiotę a pod maską śmiech wykrzywia jej twarz. Ściąga okulary i mówi, że to jej kolczyk, który musiała zgubić zakładając maskę! To się nazywa mieć szczęście!


2 dni do...

            Dzień lenia! Jutro zamierzamy dojechać do Charkowa a to oznacza pokonanie dystansu około 800km. Dlatego też dziś odpoczywamy. Idziemy do Jałty. Popróbować krymskiego piwa oraz wina. Każdemu obowiązkowo polecam wizytę w „jałtańskim bazarze”. Obfituje on zarówno w świeże owoce, warzywa oraz ryby jak i różnego rodzaju regionalne przysmaki. Od razu ostrzegam, że rzeczą niemożliwą będzie odpędzenie się od sprzedawców chcących wcisnąć wam świeżo wyciskany sok z granatu! Sok ten jest naprawdę pyszny i inny w smaku a niżeli ten znany nam ze sklepu.



Następnie wycieczka do centrum, gdzie spotkałem się po raz pierwszy na żywo z dużym pomnikiem Lenina. Od placu centralnego odchodzi niezwykle zadbany i czysty deptak. Szeroki chodnik wytyczają z jednej strony sklepy i różnego rodzaju butiki. Z drugiej natomiast morze i przycumowane jachty. Pośrodku turyści oraz różnego rodzaju „atrakcje”: wypożyczalnia  łyżworolek, rowerów, osoby wykonujące różne tańce, stoiska z dawnymi strojami, w których można sobie zrobić zdjęcia. Popularną pamiątką na Ukrainie jest zdjęcia z żywym zwierzęciem. W każdym mieście spotkacie osoby, które na rękach trzymają białe gołębie, orły, sokoły, pawie, jaszczurki bądź małpy. W dosyć natarczywy sposób zaczepiają turystów i podsuwaj im zwierzęta na ręce. Pamiętajcie, że za zdjęcie z takim zwierzątkiem będziecie musieli później zapłacić.



Poniżej zdjęcie, które przedstawia z jakimi problemami ukraińskie społeczeństwo musi się zmagać oraz sposób w jaki sobie z nimi radzi;)




            Po powrocie z Jałty okazuje się, że Kuzyn przez internet nawiązał kontakt z jakimś mężczyzną w Charkowie, który zgodził się parę osób przenocować u siebie w domu za darmo! Jest nam to jak najbardziej na rękę. Dziewczyny przespały by się w mieszkaniu a chłopaki w aucie. Luksusów nie ma ale to tylko jedna noc i to w dodatku po meczu emocje z pewnością nie pozwolą nam tak szybko zasnąć. Pakowanie rzeczy a następnie kolejna degustacja piwa przy meczu. Muszę przyznać, że alkohole na Krymie mają naprawdę dobre! Polecam popróbować jak największej ilości:D


1 dzień do...

            Pobudka o 6:00 rano i od razu w drogę. Żegnamy się ze słonecznym Krymem, jego krętymi drogami, szerokim asfaltem i bezkreśnie płaskim terenem. Gnamy bez przerwy tyle ile możemy by zdążyć na mecz. Nagle Kuzyn niknie mi gdzieś za górką. Nakręcam manetkę do końca wyskakuje  z za górki a u jej stup Kuzyn zatrzymuje się na znak przydrożnego policjanta! Zjeżdżam motorem i staję się zaraz za jego autem. Warto tu tylko napomknąć, że Kuzyn jest dosyć wysokim mężczyzną, wzrost około 190cm, do tego dobrze zbudowanym i z długimi rękoma. Do jego auta podchodzi policjant o wzroście metra pięćdziesiąt i wadze około 100kg. Można by powiedzieć, że się toczy. Bierze od Kuzyna dokumenty i przechodzi na tył auta. Patrzy na mnie i informuje, że obaj przekroczyliśmy prędkość. Pyta skąd jesteśmy, co tu robimy i dokąd jedziemy? Nie wiem o co chodzi ale jak tylko się dowiedział, że jedziemy do Charkowa na mecz to jakoś tak spotulniał. Może mają odgórny rozkaz nie przeszkadzać turystą Euro 2012? Czort ich wie. Oddaje Kuzynowi dokumenty ale nie puszcza nas wolno a nam naprawdę zależy na czasie. Wypytuje Kuzyna o wgniecenie w drzwiach tylnej klapy. Po czym opuszcza głowę na dół, wierci palcem we wgnieceniu niczym zawstydzony przedszkolak i mówi:

- А вы мне не помочь? Kuzyn nie wytrzymał. Różne stopnie zdziwienia, jakie przechodził w tym kraju osiągnęło swój szczyt. Nie wierząc własnym uszom i nie do końca rozumiejąc zaistniałą sytuację, unosi ręce do góry i prawie krzycząc pyta:

-  Ale jak ja wam mogę pomóc?

Z perspektywy osoby stojącej za nimi wyglądało to niesamowicie. Chwila rozmowy, niski policjant, w dodatku skulony sam w sobie, zadaje nieśmiało pytanie. Jego rozmówca, prawie dwa razy większy od niego, w geście zdziwienia i niedowierzania unosi ręce do góry, jakby całkowicie chciał go wbić w podłogę. Zupełnie wystraszony policjant, życzy spokojnej podróży i „ucieka” do swojego radiowozu.
            Dalsza droga do Charkowa przebiegała spokojnie. Przed samym wjazdem do miasta stały patrole. Męska część, uzbrojona po zęby zatrzymywała auta z obcymi rejestracjami a następnie żeńska część patrolu, całkiem młoda i przyjemna dla oka, pytała w jakim celu przyjeżdżamy. Panie w mundurach płynnie mówiły po angielsku i z uśmiechem na twarzy wskazywały, którędy dojechać na stadion bądź też do innego miejsca docelowego.
            Trafiliśmy do miejsca gdzie mieliśmy teoretycznie przenocować. Jak się okazało, mężczyzna, z którym Kuzyn porozumiał się przez internet był synem N.G. Nikolenko, docenta historii matematyki w Charkowskim uniwersytecie. Obaj Panowie niezwykle rozmowni i przyjemni. Sam docent wydaje się osobą nad wyraz radosną, żyjącą we własnym świecie. Jest to ten typ osoby, która ze szczerze życzliwym uśmiechem na twarzy wstawia Ci dwóję do indeksu tłumacząc: - Nie ma się czym przejmować Panie Mateuszu. Jest Pan mądrym chłopakiem i wierzę, że bez najmniejszego trudu zda Pan poprawkę.
            Charków to miasto typowo industrialnym. Szeroka, już wewnętrzna, obwodnica odgradza blokowiska od części przemysłowej. Dowiaduję, się, że przez pewien czas miasto to było stolicą Ukrainy. Zostawiamy rzeczy i przy pomocy metra udajemy się na stadion. Na każdej stacji metra znajduje się punkt informacji dla turystów a w nim osoba płynnie mówiąca po angielsku, zazwyczaj jest to osoba płci żeńskiej o nieprzeciętnej urodzie. Pod tym względem Ukraina nie powinna mieć żadnych kompleksów na tle Europy, a wręcz przeciwnie! (Chodzi mi oczywiście o organizację mistrzostw a nie urodę Ukrainek;)





            Stadion o ciekawej architekturze, w głównej mierze przepełniony ludźmi w pomarańczowych koszulkach. Koszulki białe, czarne bądź żółte zajmowały jedne narożny sektor. Bardzo ciekawa była oprawa rozpoczęcia meczu i muszę przyznać, że gratuluje jej choreografowi.



            Sam mecz, jaki był każdy wie, zatem nie będę się nad nim rozwodził. Wracamy do naszego docenta a po drodze Kuzyn oświadcza, że nie ma po co tu zostawać i lepiej od razu wracać do Polski... Niestety tak też zrobili. Pożegnałem się z rodziną, Kobieto dziękuję Ci serdecznie, że obeszło się bez łez i wiem, jakie to było dla Ciebie trudne. Przez chwilę patrzyłem jak ich auto niknie w chaosie charkowskiego zgiełku. Smutek dopadł moją dusze, ściskając tuż przy samym gardle. Wiedziałem, że przez kilka następnych miesięcy ich nie ujrzę...
Udałem się do domu docenta i jego syna, gdzie reszta część wieczoru minęła nam na rozmowach.


Ten dzień....

            Rano, zaraz po wczesnym śniadaniu pożegnałem się z moimi dobroczyńcami i wyruszyłem w stronę granicy Ukraińsko-Rosyjskiej. Droga dobrze oznakowana, także nie było żadnych problemów. Na granicy byłem tak podekscytowany, iż w trakcie tłumaczenia celnikowi ukraińskiemu gdzie jadę omal nie wywróciłem motocykla! Sam celnik, ze zdziwieniem na twarzy przytrzymał go w ostatniej chwili. Uśmiechnął się, przybił pieczątkę i powiedział:

- Безопасные путешествия и счастливого приключения!


*Albert Camus - Dżuma

1 komentarz:

  1. Mój brzydki nawyk przekopywania podróżniczych stron intranetowych doprowadził mnie do Ciebie :-) Gratuluje zrealizowania marzenia ale mam nadzieje, że masz już nowe ;-)
    pozdrawiam
    Refka

    OdpowiedzUsuń